Oficer, który aresztował męża [Józefa Kiedronia], zostawił go pod strażą paru żołnierzy i odszedł. A w wielkiej sali gospody prócz rannych i zabitych był też tłum zdrowych Czechów, którzy męża lżyli, grozili mu, doskakiwali do niego z pięściami. Przy każdym rannym, którego wnoszono, paroksyzmy złości i nienawiści powtarzały się i wzmagały na sile. A żołnierze usiedli opodal i zdawali się nie widzieć i nie słyszeć. Mąż zauważył z przyjemnością, iż wśród jego prześladowców nie było czeskich górników z „Bettiny” i „Eleonory”. Zaglądali do sali, lecz jakby zgorszeni tym, co widzą, cofali się natychmiast.
Trwało to ze dwie godziny. Mąż był przekonany, że umyślnie umieszczono go w owej sali, by Czesi rozdrażnieni widokiem rannych i zmarłych dopuścili się na nim linczu. Że do tego nie doszło, przypisywał spokojowi, który udało mu się zachować, i autorytetowi oraz dobrej sławie, jaką miał w Dąbrowie. [...]
W miarę cofania się polskiego wojska, pewna liczba ochotników i milicjantów wracała do domów, tych denuncjowali miejscowi Czesi, a wojsko czeskie aresztowało, biło po drodze do sierocińca i w jego wnętrzu. W ciągu dnia, który tam spędziłam [po aresztowaniu mnie], co pewien czas dochodziły z korytarza krzyki i jęki, po czym wpychano do pokoju zakrwawioną ofiarę.
Od rana do zmierzchu nie przyniesiono więźniom ani jadła, ani napoju. Wszyscy musieli stać, tylko dla mnie znalazł się stołek. Wyciągnęłam z walizki chleb i wędlinę, namawiałam do jedzenia męża oraz stojących bliżej i dalej ode mnie. Nikt jeść nie chciał. Ja także nie mogłam, widok krwawych głów i twarzy był straszny.
Dąbrowa, 24 stycznia
Zofia Kirkor-Kiedroniowa, Wspomnienia, t. II, Ziemia mojego męża, Kraków 1988.